niedziela, 9 lutego 2014

#1 a potem świat znów zaczął istnieć, ale istniał zupełnie inaczej

   

     Siedziałam na kanapie w naszym salonie, z ustami ułożonymi w ironicznym uśmieszku, wpatrywałam się w stojącego przede mną Alana. Chciałam, żeby w końcu przerwał ciszę i podzielił się z nami planami dotyczącymi nowej akcji. Nie byłam w stanie ukryć podekscytowania, kiedy zwołał spotkanie. Nienaturalny spokój powoli zaczynał irytować zarówno mnie, jak i resztę ekipy. Nie byliśmy przyzwyczajeni do takiego nicnierobienia. W ciągu niespełna dwóch lat, kiedy byłam z nimi, ciągle mieliśmy coś do roboty. Gdy kończyliśmy z jednymi, zaraz pojawiali się następni i tak w kółko, aż w końcu nadszedł czas, w którym od miesiąca siedzimy w domu i nadaremno próbujemy w jakikolwiek sposób zabić nudę. Cieszyłam się, że wreszcie znalazł się ktoś na tyle głupi, żeby zacząć wojnę z nami. 
- Bez owijania w bawełnę, domyślam się, że wszyscy macie już dość bezczynnego siedzenia na dupie, więc postanowiłem, że znajdę dla nas jakieś ciekawe zajęcie. Tak się składa, że mam starą sprawę, którą wypadałoby w końcu rozwiązać. Matt sprawdził tych ludzi, okazało się, że wciąż działają i co najważniejsze - każdy z tych dupków wciąż żyje. Dlatego my musimy to zmienić. - uśmiechnął się obrzydliwie, przez co wyglądał, jak poważnie chory psychicznie człowiek. Oh, chociaż, jakby nie patrzeć, chyba nim był. 
- Jak stara jest ta sprawa? - odezwał się Steph, unosząc jedną brew w oczekiwaniu na odpowiedź. Alan zmarszczył brwi i zmrużył oczy, intensywnie się nad czymś zastanawiając.
- Jakieś dwa lata. Zaczęło się całkiem nieduży kawał czasu przed tym, jak Zoey przyłączyła się do nas. - odpowiedział, na co ja prychnęłam. Wszystkie trzy pary oczu zwróciły się w moim kierunku. - O co ci chodzi, Green? - syknął.
- Jak to się stało, że sprawa ucichła na dwa lata? - uniosłam brew, szczerze zdziwiona. Alan był bezwzględny i zawsze chciał się pozbyć wrogów jak najszybciej, dlatego naprawdę zdziwiło mnie to, że zostawił kogoś przy życiu, nie kończąc wojny. - Musiałeś srać w gacie ze strachu przed nimi, skoro odpuściłeś, Al. 
Obserwowałam, jak zaciska pięści, rysy jego szczęki uwydatniają się, a w oczach zapalają się ogniki. Wściekłość wylewała się z niego niczym płonąca lawa z wulkanu. Trafiłam w czuły punkt.
- Dobra, gdzie oni są teraz? - Steph zareagował natychmiastowo, chcąc odwrócić uwagę wszystkich od tego, co powiedziałam. Na twarzy Alana pojawił się podstępny uśmieszek, który znałam aż za dobrze. Przez moje ciało przelała się fala niepokoju; ma coś na mnie i teraz perfidnie to wykorzysta. Przejechał dłonią po włosach, westchnął teatralnie i wbił we mnie twardy wzrok. Nie chcąc dać poznać po sobie, że jestem lekko zdenerwowana, uśmiechnęłam się ironicznie. 
- Wracamy do domu. Do Mullingar. - dokładnie zaakcentował ostatnie słowo, tym samym wbijając sztylet w moje serce. Mój ironiczny uśmiech zniknął momentalnie. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy, sprawiając, że stałam się blada jak ściana. Bezwiednie otworzyłam usta ze zdziwienia. To nie może być prawda.
- Ty chyba... Chyba żartujesz, Al - wydusiłam, kręcąc głową. Czułam się, jakby właśnie postawiono mi wyrok śmierci. Nerwowo potarłam czoło dłonią. - Przecież to już przeszłość, prawda? Po co znów to rozdrapywać? - naiwnie próbowałam znaleźć jakiekolwiek argumenty, mimo, iż doskonale wiedziałam, że stoję na przegranej pozycji. Alan zaśmiał się gardłowo i wycelował we mnie palcem, a ja całkowicie odruchowo zmrużyłam oczy i posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Widzę, że przez te dwa lata niczego się od nas nie nauczyłaś, złotko. Minęło tyle czasu, oni zapomnieli - ja nie zapomniałem i zamierzam to wykorzystać. Zastanawiam się tylko, czy zrobić to szybko czy jednak trochę się z nimi pobawić...? - podrapał się po brodzie, udając, że intensywnie się nad czymś zastanawia. - Ten dupek nieźle mi wtedy namieszał, poza tym stęskniłem się za Mullingar, więc chyba się z nimi pobawimy i zostaniemy tam na dłużej.
Kiedy ostatnie zdanie, które wypowiedział zostało przetworzone przez mój zdenerwowany umysł, niewiele myśląc, wstałam gwałtownie, unosząc obie ręce.
- W takim razie, odchodzę. - powiedziałam, próbując brzmieć pewnie. W rzeczywistości, ta wiadomość sprawiła, że coś we mnie pękło i sprawiło, że poczułam się niesamowicie bezsilna. Chciałam ich zaszantażować i miałam nadzieję, że to poskutkuje. W innym wypadku, byłam skończona.
- Nie pierdol głupot! - warknął Alan. - Dobrze wiesz, że jeżeli będziesz chciała odejść, będziemy musieli cię zabić, Green. - ledwo zauważalnie zadrżałam na jego słowa, jednak postanowiłam pozostać twarda. Policzyłam w myślach do trzech, chcąc się uspokoić i dodać sobie odwagi, po czym uniosłam brew. W duchu modliłam się, żebym wyglądała wiarygodnie. Nie mógł zorientować się, że mnie przestraszył.
- Doprawdy? Żaden z was nie będzie w stanie tego zrobić. - wysyczałam. Może i dla swoich wrogów byli bezwzględni i nie zawahaliby się, kiedy przyszłoby ich zabić, ale ja byłam przecież jedną z nich i to już od długiego czasu. Dziś jednak byłam zbyt pewna siebie, ponieważ nim zdążyłam zauważyć co się dzieje, Alan wyciągnął zza paska swoich spodni pistolet i wycelował nim prosto w moją klatkę piersiową, a Steph rzucił się w jego stronę, chcąc wyrwać mu broń, jednak Alan będąc na granicy totalnego wkurwienia odepchnął go od siebie mocno, sprawiając, że Steph upadł na podłogę z głośnym hukiem. Otworzyłam szeroko oczy, nerwowo przełykając ślinę. Klatka piersiowa Alana unosiła się szybko i tak samo opadała, a jego oczy ciskały gromami.
- Jesteś tego pewna, mała suko? - jego głos przepełniony był jadem. Doprowadziłam go na sam skraj wytrzymałości i zdałam sobie sprawę, że teraz nie będzie miał żadnych zahamowań. Bez wahania mógł mnie zastrzelić. Byłam zbyt otępiała i przestraszona, żeby cokolwiek powiedzieć czy ruszyć się chociażby o milimetr. Zamiast tego odruchowo przygryzłam wargę, co było chyba jednym z najgorszych posunięć w tym momencie. Czas jakby zatrzymał się w miejscu, kiedy Alan pociągnął za spust. Głośny huk zmieszał się z moim krzykiem, kiedy upadłam na podłogę, zaciskając oczy. Instynktownie skuliłam się, podciągając kolana do klatki piersiowej, a rękami oplatając kark.
- Alan, do kurwy nędzy, odłóż tą broń! - usłyszałam ostry głos Matta. Po kilku sekundach ciszy, która zapadła w pomieszczeniu, niepewnie otworzyłam oczy i podniosłam wzrok, który napotkał na swojej drodze wściekłe tęczówki Alana. Wciąż celował we mnie bronią, a na jego twarzy widniał uśmieszek godny psychopaty.
- To było ostrzeżenie, maleńka, zastanów się nad tym, co mówisz, bo drugiej szansy nie dostaniesz i następnym razem nie spudłuję. - splunął, zabezpieczając pistolet i chowając go z powrotem za pasek spodni. - A teraz pakować się. Wszyscy, bez wyjątków. Wyjeżdżamy z samego rana. I żadnych głupich pomysłów, zrozumiano?
Matt i Seph pokiwali tylko głowami, a ja byłam zbyt sparaliżowana przez strach, żeby cokolwiek zrobić. Alan skierował się w stronę drzwi, a po chwili usłyszeliśmy głośny trzask, który oznajmił nam, że mężczyzna wyszedł z domu. Poczułam czyjeś ręce na swoich ramionach.
- Wszystko dobrze, Zoey? - podniosłam głowę, słysząc pytanie Matta. Zrzuciłam jego dłonie i wstałam szybko.
- Zostaw mnie. - wysyczałam gniewnie, chociaż w środku nie byłam tak twarda i z całych sił starałam się opanować drżenie całego ciała. Wbiegłam po schodach do swojego pokoju, a kiedy zatrzasnęłam drzwi, usiadłam na podłodze, chowając twarz w dłoniach. Byłam kompletnie oszołomiona. Owszem, Alan już nie raz groził mi śmiercią, celował we mnie bronią, ale nigdy nie strzelił. Przez całe dwa lata, które z nimi spędziłam, jeszcze nigdy żaden nie wystrzelił pocisku w moją stronę. Mało tego, czułam się przy nich bezpieczna. Wiedziałam, że nie pozwolą mnie nikomu skrzywdzić. Przeżyłam z nimi naprawdę wiele. Nie potrafiłam zliczyć ile razy ktoś mnie porwał, zranił, chciał wysadzić w powietrze, rozstrzelać, poćwiartować, nie pamiętałam ile razy miałam pistolet przy skroni lub nóż przy gardle. Za każdym razem zjawiali się na czas, pozbywali zagrożenia i ratowali mnie z opresji, kiedy ja w pojedynkę nie potrafiłam tego zrobić, przez co zdobyli moje zaufanie. Ufałam im, za każdym razem zgadzałam się ryzykować życie, wiedząc, że zrobią wszystko, bym go nie straciła. Prawda była taka, że cała trójka nauczyła mnie być silną, nieustępliwą, bezuczuciową, bezwzględną suką. Władałam bronią lepiej, niż nie jeden mężczyzna. Byłam silna, zarówno psychicznie jak i fizycznie, chociaż może postura mojego ciała wcale na to nie wskazywała. Nie wahałam się, kiedy miałam kogoś zabić. Można powiedzieć, że byłam ich ukrytą bronią. Ładnie wyglądającym prezentem, który skrywał w sobie tykającą bombę, czekającą tylko na odpowiedni moment, żeby wybuchnąć. Często moim zadaniem było uwodzenie facetów, udawanie jednej z dziwek, z którymi tamci mieli naprawdę wiele do czynienia. Zapędzałam ich w kozi róg, gdzie stery przejmowała reszta ekipy, odpowiednio wykańczając zaczętą przeze mnie robotę. Nigdy nie narzekałam. Sama wybrałam sobie taką drogę, kiedy ponad dwa lata temu moje życie było rozbite na miliony małych kawałków. Na początku chciałam wyrzucić to wszystko do kosza raz na zawsze stając na krawędzi mostu, jednak wtedy wydarzyło się coś naprawdę dziwnego, ktoś pojawił się nagle i zaproponował jakiś pokręcony układ...
     NIE.
Pokręciłam gwałtownie głową, chcąc pozbyć się tych wspomnień, powoli napływających do mojego umysłu.
W każdym razie, zamiast wyrzucać kawałki mojego życia do kosza, postanowiłam po prostu zamieść je pod dywan i spróbować o nich zapomnieć. Nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby spróbować na nowo to wszystko posklejać, ponieważ z góry wiedziałam, że to się nie uda. Nie tym razem. Długo szukałam jakiegokolwiek sposobu na życie, kiedy w końcu na mojej drodze stanęli oni. Znani pod dźwięczną i dosadną, lecz naprawdę mało oryginalną nazwą The Kings. Na początku bałam się strasznie. W końcu byli gangiem, który rabował, niszczył i mordował. Ale byłam niesamowicie zdesperowana. Jak miałam zmienić swoje życie, bojąc się wykonać jakikolwiek krok w tą stronę, bojąc się nieznanego? Zaryzykowałam, postawiłam wszystko na jedną kartę i wyruszyłam z nimi. Ogromnym plusem było to, że wyjeżdżali z Mullingar, które było na tyle małe, że prawie każde miejsce przypomniało mi to, co się stało, a moim celem było właśnie zrobienie wszystkiego, aby o tym zapomnieć. Byłam zdziwiona tym, jak Alan, Steph i Matt starali się, abym szybko poczuła się komfortowo w tym, co robią. Dużo tłumaczyli, na początku zabierali na akcje tylko po to, żebym zobaczyła, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Byłam zdeterminowana, żeby przekonać ich do siebie, dlatego dusiłam w sobie cały strach i niepokój. Szybko nauczyłam się wszystkich zasad ich życia. Przystosowałam się do grupy, byłam posłuszna i nie sprawiałam problemów. Nie chciałam, żeby mnie zabili lub - co gorsza - wyrzucili i kazali wracać do domu. Jednak z biegiem czasu stawałam się coraz pewniejsza w ich towarzystwie, zaczęłam zauważać, że istnieje tu zasada jeden za wszystkich - wszyscy za jednego i to bardzo mi się podobało. Na tym właśnie polegało to wszystko, co robili, żebym nie została skrzywdzona czy zabita. Można powiedzieć, że troszczyli się o mnie i byłam z tego faktu zadowolona. Po kilku miesiącach całkowicie wtopiłam się w grupę. Nasze życie było całkowicie popierdolone. Raz wydawać by się mogło, że naprawdę byliśmy królami, zachowywaliśmy się jak rodzeństwo, śmialiśmy i byliśmy zadowoleni, ale zawsze przychodził moment, kiedy byliśmy skłonni pozabijać się nawzajem, nic nie szło po naszej myśli, policja oraz inne gangi siedzieli nam na głowach i ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, co powodowało, że każdy z nas był niesamowicie zdenerwowany, wściekły i doprowadzało to do wielu kłótni. Ale zawsze potrafiliśmy znów wyjść na prostą. Policja mogła całować nas w tyłki, bo nigdy niczego nie udało im się wywęszyć, a nasi wrogowie wąchali kwiatki od spodu. Z czasem polubiłam ciągłą adrenalinę krążącą w moich żyłach, to życie na krawędzi. Nie miałam nic do stracenia i właśnie dlatego byłam tak samo bezwzględna jak reszta mojej grupy. Nauczyłam się jednej ważnej rzeczy, aby nigdy nie pozbawiać człowieka wszystkiego, co ma. Jeśli to zrobimy, stworzymy potwora, który będzie w stanie zrobić nawet najgorsze rzeczy, ponieważ nie będzie miał nic do stracenia.
Alan kochał tę taktykę. Kiedy ktoś mu podpadł, natychmiast sprawdzał cały jego życiorys, chcąc zorientować się, czy ma coś lub kogoś cennego, tylko po to, żeby później mu to odebrać. Zawsze działało - człowiek, któremu Alan odebrał jedyne ważne dla niego osoby, wpadał w nieopisany gniew i rosła w nim ogromna chęć zemszczenia się. Nienawidziłam, kiedy to robił. Nienawidziłam, kiedy zabijał niewinnych ludzi. Każdy z naszych wrogów sam pakował się w to gówno i na własne życzenie ryzykował życie, ale nie oni. Nie zasługiwali na taką śmierć. Ale biorąc pod uwagę to, jaki jest Alan, nie mogłam nic na to poradzić.
     Wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej torbę. Starałam się nie myśleć o tym, że wyjeżdżamy akurat do Mullingar. Jakiś głos wewnątrz mnie wciąż złośliwie szeptał, że to nie przyniesie niczego dobrego. Dorastałam w tamtym miejscu, ale też przeżyłam najgorsze chwile swojego życia. Chciałam uciec stamtąd raz na zawsze i kiedy myślałam, że już mi się udało, wszystko legło w gruzach. Przez ostatnie lata budowałam wokół siebie mur, który miał za zadanie oddzielenie mnie od przeszłości. Starą, rozsypaną na miliony małych kawałków Zoey zamiotłam pod dywan i zaczęłam wykuwać z twardego marmuru nową, zupełnie inną. Chciałam nie czuć, nie przejmować się, nie bać się ryzykować. Udało się, jednak mimo wszystko nie byłam pewna, czy jestem przygotowana na zmierzenie się z przeszłością już teraz. Nie byłam pewna, czy kiedy zobaczę te znajome krajobrazy, przeszłość nie uderzy we mnie gwałtownie i znów nie rozsypie mojego posągu. Co więcej, jeżeli chociaż przelotnie ujrzę gdzieś moją siostrę, brata lub jego z pewnością się rozsypię, co do tego nie było żadnych wątpliwości.
Napchałam ubrania do torby, nie fatygując się nawet, żeby je poukładać, po czym zaczęłam wrzucać do niej wszystko, co znajdywało się w moim pokoju i wydawało się być potrzebne. Nuciłam cicho pod nosem, mając nadzieję, że ta czynność odwróci moją uwagę od natrętnych myśli. Niepokój rósł we mnie z minuty na minutę. Kiedy ogromna torba została wypchana po brzegi tak bardzo, że ledwie udało mi się ją zamknąć, chwyciłam koszulkę i spodenki do spania, po czym ruszyłam pod prysznic. Stojąc pod gorącym strumieniem wody, który przyjemnie parzył moją skórę, sprawiając, że zrobiła się czerwona, myśli znów zaatakowały. Nie mogłam przestać zastanawiać się, co będzie, co się wydarzy i jak sobie z tym poradzę. Miałam nadzieję, że zabawa, którą planował Alan jednak nie będzie trwała długo i wyniesiemy się stamtąd tak szybko, jak się tylko da. Starałam się szukać w tym wszystkim jakichkolwiek pozytywów, jednak w mojej głowie formowały się jedynie czarne scenariusze. Kiedy wyszłam spod prysznica, oczywistością było, że nie dam rady zasnąć. Wzięłam pod pachę koc oraz poduszkę, po czym rozłożyłam je na niewielkim balkonie. Leżałam na plecach, z rękami skrzyżowanymi pod głową i wpatrywałam się w ogromny, błyszczący księżyc oraz miliony migocących gwiazd naokoło niego. I dopiero ten moment sprawił, że naprawdę się odprężyłam. Miarowo wdychałam świeże, leśne powietrze, mój wzrok zatopiony był w srebrze okrągłego księżyca, a mój umysł stał się jedną wielką pustką. Pozwoliłam, żeby wkroczyła do niego gęsta mgła, która przysłaniała wszystko, co się w nim znajdywało. Pragnęłam, żeby taki stan rzeczy trwał już wiecznie.
     Ale była to tylko cisza przed ogromną burzą, która miała wkroczyć do mojego życia.
   

~ *  ~

ugh, jak ja nienawidzę pierwszych rozdziałów.
zdaję sobie sprawę z tego, że mało się tu dzieje, ale obiecuję, że w następnych akcja zacznie się coraz bardziej rozkręcać! :)

Dziękuję za 255 wyświetleń oraz 14 komentarzy pod prologiem! 
Mam nadzieję, że będzie was jeszcze więcej!

mój twitter : @xdesastre

NASTĘPNY POWINIEN POJAWIĆ SIĘ ZA KILKA DNI. 

poniedziałek, 3 lutego 2014

#0 prolog

 
     Pamiętasz, kiedy jako dziecko, w wieku około siedmiu lat, malowałeś obrazki i niebo było niebieskim paskiem u góry kartki? A pamiętasz ten moment rozczarowania, kiedy nauczyciel w szkole powiedział Ci, że tak naprawdę niebo zajmuje całą wolną przestrzeń na rysunku? I to była ta chwila, która sprawiła, że życie zaczęło być coraz bardziej skomplikowane i nieco nudniejsze, bo przecież zamalowywanie kartki na niebiesko jest raczej nużącym zajęciem.
     
~ * ~ 


     Kolejna bezsenna noc. Przewracałam się z boku na bok, z desperacją zaciskając oczy i modląc się o sen, który nie chciał nadejść. W końcu usiadłam na łóżku i spoglądnęłam na wyświetlacz mojego telefonu. Z mojego gardła urwał się cichy jęk, gdy zobaczyłam, że jest już piąta nad ranem. Położyłam się spać stosunkowo wcześnie, co i tak na niewiele się zdało. Leżałam w łóżku już osiem godzin, a udało mi się zdrzemnąć tylko na pół godziny. Czułam, że jeżeli przeleżę w tym cholernym pokoju jeszcze chociażby dziesięć minut to zwariuję, dlatego wstałam i nałożyłam na siebie jeansy oraz bluzę przez głowę. Potrzebowałam świeżego powietrza i miejsca, które ukoi moje zszargane myśli. Najciszej jak tylko potrafiłam zeszłam po schodach, chwyciłam swoje buty, leżące na szafce w korytarzu i przekręciłam klucz w drzwiach. Odruchowo zacisnęłam oczy, kiedy ta czynność wydała charakterystyczny dźwięk, który w ciszy panującej w domu zdawał się być głośniejszy od wiertarki. Z prędkością światła wyszłam na zewnątrz, zakluczyłam drzwi i wciąż na boso ruszyłam biegiem przez chodnik. Zatrzymałam się dopiero za zakrętem i ubrałam ukochane, wyniszczone conversy. Odetchnęłam z ulgą, jednak po chwili odezwało się moje sumienie. Nie powinnam robić tego siostrze. Wiedziałam, że jej też jest cholernie ciężko. Widziałam codziennie, jak próbuje udawać silną, jednak jej oczy wciąż były zaszklone i czaił się w nich niewyobrażalny ból. Nie chciałam dodawać jej więcej zmartwień. Miała teraz na swoich barkach ciężar o wiele cięższy niż ja i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Wiedziałam, że to moja wina. To ja byłam jej największym problemem. Momentalnie poczułam piekące łzy pod powiekami, ale tym razem nie próbowałam ich zatrzymać. Poczucie, że wokoło nie ma żadnej żywej duszy sprawiła, że wylałam z siebie wszystkie emocje. Łzy tworzyły litanie mokrych kresek na moich policzkach, kiedy doszłam w końcu do upragnionego miejsca. Usłyszałam szum wody, a po chwili moim oczom ukazał się niewielkich rozmiarów stary most. Rzeka odgradzała osiedle, na którym mieszkałam od lasu, a most był jedynym łącznikiem tych dwóch miejsc. Był masywny i żelazny, wokoło porastały go najróżniejsze krzewy i drzewa, a oświetlony był jedynie dwoma lampami, które stały tuż przy wejściu na most od strony osiedla. To było to miejsce. Moje miejsce, które zawsze mnie ratowało i dawało poczucie bezwzględnego spokoju. Wokoło nie było żadnych domów, najbliższy stał ponad sto metrów dalej. Usiadłam na skraju i spuściłam nogi w dół, ramiona opierając na barierce. Rzeka szybko płynęła pode mną, a jej dźwięki działały na mnie niesamowicie kojąco. Ciepłe podmuchy wiatru delikatnie rozwiewały moje włosy i owiewały twarz, sprawiając, że zamknęłam oczy i delikatnie się uśmiechnęłam. Po moim policzku spłynęła kolejna łza. Tym razem jedna, samotna. 
     Ostatnia. 
Wzięłam głęboki oddech i wstałam, cały czas mając zamknięte oczy. Szum wody skutecznie zagłuszał moje myśli, a podmuchy wiatru dodawały odwagi. Zacisnęłam mocno palce na barierce. 
- Przepraszam - wyszeptałam tak cicho, że sama ledwie usłyszałam to słowo w akompaniamencie szumu wody. 
Zoey Green

~ * ~ 

     Z całej siły trzasnąłem drzwiami i wyszedłem na zewnątrz, gdzie uderzyło we mnie ciepłe, sierpniowe powietrze. Byłem tak wkurwiony, że resztkami silnej woli powstrzymywałem się, żeby nie wrócić do środka i nie rzucić się z pięściami na któregoś z moich przyjaciół. Wszystko wymsknęło mi się spod kontroli, a potwornie nie lubiłem takiego stanu rzeczy. Próbując jakoś wyładować swoją złość desperacko kopnąłem w oponę samochodu, po czym ruszyłem w stronę lasu rozciągającego się za domem. Nie wiedziałem dokąd idę i właściwie po co, ale w tamtej chwili nie myślałem racjonalnie. Moim jedynym celem było znalezienie się jak najdalej od tego wszystkiego. Kopałem wszystko, co znalazło się pod moimi nogami i w myślach modliłem się, żeby żaden człowiek nie stanął mi na drodze, bo byłem pewny, że nie skończyłoby się to dla niego najlepiej. Szedłem tak już od dobrych piętnastu minut, kiedy w końcu mój oddech zaczął się uspokajać. Zwolniłem trochę i przejechałem dłońmi po włosach. Kiedy te negatywne emocje zaczęły powoli ze mnie uciekać, uświadomiłem sobie w jak fatalne gówno znów się wpakowałem. Wiedziałem, że z tą sprawą nie będzie tak łatwo, jak ze wszystkimi innymi. My byliśmy silną grupą, jednak okazywało się, że oni nie byli dużo gorsi, co musiałem przyznać z naprawdę ciężkim sercem. Nie wierzyłem, że tak spierdoliliśmy sprawę. Wszystko poszło źle i teraz wiedziałem, że konsekwencje tego będą ogromne. Ale to nie był powód do ucieczki. Kiedy Harry zaproponował, żeby wyjechać z miasta krew się we mnie zagotowała. Zwyczajnie go wyśmiałem.
     Uciekać? Nigdy.
Zacisnąłem pięści i wcisnąłem je w kieszenie spodni. My jesteśmy niepokonani. Nie boimy się wyzwań. Nie mieściło mi się w głowie, że mój przyjaciel chciał tak po prostu stchórzyć. Nie mogliśmy tak zostawić tej sprawy. Należała im się nauczka. Muszą wiedzieć z kim zadarli. I ja miałem zamiar zrobić wszystko, żeby tak się stało.
Nawet nie zauważyłem, kiedy drzewa na mojej drodze zaczęły rosnąć coraz rzadziej, a gdzieś w oddali usłyszałem szum wody. Przeszedłem jeszcze kilkanaście metrów, a moim oczom ukazał się most. Niewielki, żelazny, porośnięty zielenią. Prowadził jakby do zupełnie innego świata. Po stronie, gdzie stałem ja rządziła natura, a po drugiej rozciągało się osiedle mieszkaniowe, widocznie nowe, niedawno wybudowane. Niewiele myśląc ruszyłem przed siebie i w momencie, w którym wszedłem na most w nikłym świetle dwóch latarni zobaczyłem postać. Stała przy barierce i kiedy zobaczyłem, jak rozluźnia uścisk i niebezpiecznie wychyla się przez nią zareagowałem odruchowo.
- Hej! - odezwałem się i momentalnie znalazłem się przy pogrążonej w nikłym świetle latarni postaci. Chwyciłem ją za ramię i stanowczo pociągnąłem w tył, co sprawiło, że odwróciła się w moją stronę i mogłem zobaczyć kim jest. Była dziewczyną, bladą z ciemnymi włosami i zielonymi oczami, które zasnute były ciemną poświatą. Nie zauważyłem łez, ale tkwił w nich pewien rodzaj smutku i bezsilności. Te uczucia momentalnie uderzyły we mnie z ogromną siłą. W mojej głowie pojawił się obraz, który przez te wszystkie lata zostawał skrywany w najgłębszych zakamarkach mojej duszy. Zobaczyłem siebie samego, przytłoczonego, bezsilnego, zdeptanego przez cały świat. W jej oczach zobaczyłem swoje uczucia, które towarzyszyły mi przez pewien okres czasu zaledwie półtora roku temu.
     Nie ma po co żyć. 
To było zdecydowanie to. Dziewczyna otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem jej na to. Odetchnąłem głęboko, bo wspomnienia znów przygniotły mnie swoim ogromem.
- Jeśli nie masz po co żyć, to żyj dla mnie. - odezwałem się cicho, mając nadzieję, że moje słowa przebiją się przez szum wody pod nami. Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie. - A w zamian ja będę żyć dla ciebie. Taki obustronny układ. Pasuje? - mruknąłem, sam nie wiedząc, co mówię. Nie kontrolowałem swojego umysłu, kompletnie zasnutego przez te kurewsko bolące wspomnienia. Słowa bezwiednie wylewały się z moich ust. Zapadła między nami cisza. Jej usta były lekko rozchylone w geście zaskoczenia, a w jej oczach zatańczyły łzy. Nie wiedząc, co zrobić uśmiechnąłem się lekko i objąłem ją ramionami. Minęło kilka sekund zanim poczułem, jak oplata swoimi rękami mój tors. Trwaliśmy tak przez chwilę, kiedy w spojrzałem na to wszystko z otwartym umysłem.
- Idź już do domu. - mruknąłem cicho wprost do jej ucha. Uniosła głowę i spojrzała na mnie szklistymi oczami.
- Jak masz na imię? W końcu muszę wiedzieć, dla kogo żyć.
- Niall. Idź już. - wypuściłem ją z uścisku i schowałem dłonie w kieszenie spodni.
- Jestem Zoey. - uśmiechnęła się słabo, odwróciła na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę osiedla. Westchnąłem ciężko, przejechałem dłońmi po twarzy i na powrót schowałem je w kieszenie. W duszy zaczynałem przeklinać siebie za tą chwilę słabości. Nie miało jej być, już nigdy. Słowo słaby nie istniało w moim słowniku.
Jestem nieustraszony. 

Niall Horan

~ * ~

Witajcie :)
Startuję z pierwszym tego typu opowiadaniem, jednak nie pierwszym w ogóle. 
Gdyby ktoś miał ochotę zapraszam TUTAJ

Mam nadzieję, że znajdzie się chociaż garstka osób, która będzie tutaj zaglądać :)

     

Szablon by S1K